Swoje chwalicie, cudzego nie znacie – The Umbilical Brothers w Polsce
The Umbilical Brothers tworzy David Collins oraz Shane Dundas. “Pempowinowi Bracia” poznali się w 1988 roku na uniwersytecie w Sydney, gdzie studiowali aktorstwo. Właśnie tam, na zajęciach z pantomimy uznali, że scenki grane przez mimów są zbyt ciche i postanowili do precyzyjnych ruchów dodać dźwięki. Tak powstał ich niepowtarzalny i charakterystyczny styl. Już w 1991 roku wygrali australijski przegląd stand-upperów. Dalej ich kariera potoczyła się błyskawicznie. Szybko trafili do telewizyjnych programów i na największe sceny teatralne na świecie. Występowali między innymi u Davida Lettermana i Jay’a Leno.
Udało mi się wybrać na ostatni koncert The Umbilical Brothers w Polsce, który miał miejsce w krakowskiej Rotundzie. Od wejścia czuło się tam jakąś inną, wyjątkową atmosferę oczekiwania na coś naprawdę specjalnego. Wśród gromadzącej się publiczności nie brakowało znanych kabareciarzy, ludzi z branży, którzy w wielu przypadkach pierwszy raz od bardzo dawna znaleźli się w roli widza. Konferansjerem wieczoru był Tomasz Grdeń – kontrabasista, muzyk znany z programu „Mam Talent”. W jego przypadku zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby pozostał przy tym, co faktycznie potrafi robić. Jego nieudolne próby nawiązania kontaktu z publicznością i chaotyczne opowiadanie mało śmiesznych anegdot nie zniechęcało jednak entuzjastycznie nastawionych, niespokojnie wyczekujących widzów.
Zadanie wstępnego rozgrzania publiczności przypadło kabaretowi Dno i Świerszczychrząszcz. Ściśnięci w ciasnych rzędach widzowie byli już dawno rozgrzani myślą o tym, co już za chwilę miało wydarzyć się na scenie. Supportujące kabarety zagrały po dwa skecze, wyselekcjonowane w ten sposób, aby stylistycznie i w formie wyrazu nie były one podobne do numerów australijskich gwiazd. Chodziło o to, aby uwypuklić niepowtarzalność i inność Umbilical Brothers. Niebezpieczeństwo zagrania podobnego pod względem formy skeczu zachodziło w przypadku Świerszczychrząszcza, który jednak w przeciwieństwie do Braci stosuje nierzadko playback. Mimo więc pewnych ograniczeń kabaret ze Szczebrzeszyna poradził sobie naprawdę nieźle, czego niestety nie można powiedzieć o Dnie. Bardzo szybko okazało się, że nawet gdyby przed Umbilical Brothers zagrała czołówka polskiego kabaretu, najlepsza śmietanka w swoich popisowych numerach, byłoby to tylko spokojnym wstępem do dalszej części koncertu, bo między nimi a gwiazdami wieczoru wciąż pozostawałaby ogromna przepaść…
Już samo pojawienie się australijskich artystów na scenie wywołało burzę ogromnych braw. Bardzo szybko okazało się, że reakcja ta nie była ani trochę przesadzona. Przez kolejne półtorej godziny artyści co chwilę na nowo oczarowywali publiczność, zaskakiwali i śmieszyli. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że już ich rozgryzłam, że wiem, co może wydarzyć się za chwilę, oni udowadniali, że są kompletnie nieprzewidywalni. W czasach, kiedy z kabaretem już prawie nieodłącznie związane są imponujące efekty świetlne i dźwiękowe, bogata i krzycząca scenografia, kolorowe, pstrokate stroje i cała masa rekwizytów, oni pokazują, jak fantastycznie można śmieszyć korzystając z klasycznych i bardzo prostych metod. Rezygnując ze wszystkich rozpraszających uwagę „przeszkadzajek” sprawiają, że widz może skupić się w pełni na ich talencie i tym, co chcą zaprezentować. Okazuje się, że posługując się jedynie, (a może właśnie aż) gestem, miną i dźwiękiem Umbilical Brothers potrafią pokazać praktycznie wszystko. Ich perfekcja sprawia, że nikt nie ma wątpliwości, co w stworzonych przez nich scenach trzymają w rękach i gdzie się znajdują. Tak sugestywnie przedstawiają wymyślony przez siebie świat, że z czasem sama zaczęłam wierzyć w to, że na scenie stoi prawdziwy pies, czołg lub koń. Kabaret w ich wykonaniu stał się więc pewną formą magii. Zostałam zaczarowana i oczarowana tym, co wydarzyło się tego wieczoru, a po zakończeniu koncertu, wciąż nie mogłam uwierzyć, że to w ogóle było możliwe.
Bracia są precyzyjni, perfekcyjni i profesjonalni od początku do końca. Takie zgranie i zsynchronizowanie dwojga ludzi wydaje się niemożliwe. W całym występie nie dało się dopatrzyć ani jednej wpadki, pomyłki, błędnego gestu. David i Shane wchodząc na scenę mają ogromną świadomość tego, jak się na niej zachować. Nie ma tu momentów, kiedy odgrywają scenkę i chwil, kiedy wychodzą z roli. Przez cały czas, czy to w stałej części skeczu, czy w momencie rozmowy z publicznością każdy ich ruch, każde nawet kiwnięcie palca jest przemyślane i celowe. Nic nie dzieje się bez przyczyny. A dzieje się tak wiele, że zapatrzona w ich pokaz bałam się mrugnąć, poruszyć lub głośniej zaśmiać, aby nie umknął mi jakikolwiek gest lub dźwięk. Program „Don’t explain” sprawia wrażenie dobrze zgranej całości, dzięki niezwykle płynnym przejściom do każdej kolejnej części. Jak sama nazwa wskazuje, faktycznie nie wymaga on tłumaczenia, gdyż znakomita większość występu nie opiera się na dialogu. W scenach, w których słowo miało jednak kluczowe znaczenie Shane i David, z niemałym trudem starali się po polsku wymawiać najistotniejsze zwroty, co tylko nadawało sytuacjom dodatkowego komizmu.
Jestem pewna, że przy okazji kolejnej trasy The Umbilical Brothers w Polsce, która została zaplanowana na jesień, nie zabraknie mnie na widowni. Wtedy jednak, będę już jedną z tych zapalonych fanek, która doskonale będzie znała repertuar tego duetu i w momencie, kiedy padnie pytanie, co chciałabym zobaczyć na bis, bez wahania krzyknę swój ulubiony tytuł. Bo naprawdę warto nie ograniczać się tylko do tego, co jest już bardzo dobrze znane w Polsce i dostępne w każdym programie rozrywkowym. Warto sięgnąć trochę dalej niż nasze własne podwórko, bo może okazać się, że na tym sąsiednim znajdziemy prawdziwe perełki, od których nasi rodacy mogą się jeszcze wiele nauczyć.
Matylda