Płocka Noc Kabaretowa – recenzja

Dawniej 1 maja był dniem tradycyjnych, dla większości przymusowych udziałów w pochodach. Obecnie w naszym kraju powstaje całkiem nowy zwyczaj związany z tą datą, tym razem zupełnie dobrowolny. W ubiegłą sobotę kabareciarze już po raz czwarty postanowili uczcić Święto Pracy w Płocku.

Prowadzący i uczestnicy IV Płockiej Nocy Kabaretowej stanęli w tym roku przed niezwykle trudnym zadaniem. W obliczu ostatnich wydarzeń w naszym kraju ogromna część poruszanych do tej pory w kabarecie tematów musiała pójść w odstawkę, a jednocześnie powstała pokusa nawiązania do kilku bieżących i kontrowersyjnych zjawisk i sytuacji. Z jednej strony kabaret ma być krzywym zwierciadłem rzeczywistości, ma ją ośmieszać, oswajać, tłumaczyć i wytykać jej błędy. Po 10 kwietnia pewna znacząca zmiana zaszła również w kabarecie. Pierwszy w tym roku kabareton inaugurujący sezon letnich festiwali pokazał, że czasami należy kompletnie odciąć się od otaczającej rzeczywistości, dać ludziom czystą rozrywkę, która pozwoli odetchnąć od atakujących z każdej strony tematów, a przede wszystkim pokazał on, że satyra ma swoje granice. Artyści udowodnili, że są tematy, na które na scenach kabaretowych miejsca nie ma. Przynajmniej na razie. Bo prędzej czy później wyśmianie walki o pochówek na Wawelu lub kampanii wyborczej opartej na tragedii będzie musiało pojawić się w skeczach i tekstach satyryków.

Jedynym wykonawcą tego wieczoru, który mimo wszystko mówił o polityce był Marcin Daniec. Ale o czym tu mówić, kiedy od dobrych kilku lat nic odkrywczego, ciekawego i śmiesznego do powiedzenia się już nie ma? Daniec opowiadał o szkolnych akademiach, przestarzałym temacie niszczenia ministerialnych laptopów, PKP, komisjach śledczych i całej masie innych spraw, które nie miały ze sobą najmniejszego związku, a sam solista nie starał się nawet tego związku zbudować. Jego sztuczna maniera w głosie i celowe, niczym nieumotywowane seplenienie drażniły i irytowały. Ukoronowaniem jego występu była kolejna z serii pseudo-góralskich piosenek, wykonana jeszcze bardziej niezrozumiałym i przeszkadzającym dziecinnym tonem. Niby nawiązanie do smoleńskiej tragedii, niby przesłanie do polityków i wspomnienie o nachodzących wyborach, ale wszystko jakieś takie bez konkretu, bez pomysłu, bez sensu.

Przed zupełnie nietrafionym Marcinem Dańcem wystąpił Kabaret Skeczów Męczących. Zespół ten po zeszłorocznym udziale w Płockiej Nocy Kabaretowej miał wyjątkowo wysoko postawioną poprzeczkę. To właśnie w 2009 roku KSM zrobił tu furorę dzięki postaci Śruby i rozkręcając publiczność Piosenką Ekologiczną. Tym razem kielczanie, rozpoczynając cały kabareton, zaprezentowali Wieczór Kawalerski ze swojego nowego programu. W ostatniej części imprezy znów wystawili znanego, mało rozgarniętego bramkarza z nocnego klubu, w nowej dla Płocka wersji. Ta kontynuacja to na pewno słuszna decyzja, jednak niepokojące jest, że większość scen granych ostatnio przez KSM opiera się w głównej mierze na Jarku Sadzy. Udowodnił on już nie raz, że potrafi bardzo dobrze tworzyć doskonale zarysowane postaci, ale niestety w obu płockich skeczach pozostali członkowie kabaretu zostali gdzieś w tyle. Szczególnie poszkodowany wydaje się Michał Tercz, który ani razu podczas całego kabaretonu nie miał okazji się odezwać. Może warto pomyśleć o wykorzystaniu i zrównoważonym zaprezentowaniu talentów wszystkich członków zespołu? Cieszy konsekwencja, z jaka KSM odgrywa w ostatnim czasie na wszelkich festiwalach nowe, tekstowe numery, jednak powoli zaczyna brakować ich muzycznych, wyjątkowo energicznych wcieleń.

Z piosenki nie zrezygnował natomiast kabaret Smile. A szkoda. Numer o Wioli z rybnego niestety nie należał do najlepszych, mimo że Michał Kincel to obecnie jeden z najlepszych głosów na kabaretowych scenach. Smile nadrobił kolejnym skeczem o strajku na francuskim lotnisku lub, co byłoby chyba bardziej trafne – o skacowanych dziennikarzach. Mimo to, po ostatnich wielkich sukcesach tego kabaretu publiczność chyba spodziewała się czegoś więcej. Skecz Kredyt, który przyniósł im popularność, fantastyczne Balkony, zwycięstwo na tegorocznym Debeściaku i bardzo dobry debiut na ostatnim Ryjku to osiągnięcia, po których trzeba naprawdę ciężko pracować, by nie obniżyć lotów.

Na laurach z pewnością nie spoczęli Nowaki. Ten młody kabaret już na dobre zagościł na największych rozrywkowych scenach i festiwalach. Występuje u boku największych kabaretowych wyjadaczy bez najmniejszych kompleksów. Również w Płocku pokazali, że wciąż stać ich na coraz więcej. Poza wspieraniem Paranienormalnych w prowadzeniu imprezy, przedstawili skecz o ustalaniu ojcostwa. Pomysł prosty, ale wykonanie jak zawsze bardzo dobre. W ten sposób Nowaki okazali się jedynym kabaretem, który wszedł w interakcje z publicznością, postanowił zaryzykować, zejść ze sceny i pobawić się z widzami, za co zarobili duży plus.

Na pewnego rodzaju sterowane rozmowy z widzem pozwoliła sobie także jedyna przedstawicielka polskiego stand-upu – Katarzyna Piasecka. Z samej natury tej formy wyrazu wynika próba nawiązywania kontaktu z publicznością, ograniczania do minimum bariery między sceną a widownią. I to Kasi wychodzi naprawdę dobrze. Przede wszystkim w monologu o tzw. Meduzie widać było niezwykłą radość i przyjemność, jaką sprawia jej występowanie. Ona po prostu wie, o czym mówi. Nie przedstawia absurdalnych, nierealnych historii. Opowiada o tym, co bliskie każdemu z nas, nie tylko kobietom, i może jedynie delikatnie tę rzeczywistość przerysowuje. Czuć w tym wszystkim szczerość bez nadętego i sztucznego feminizmu.

Tematów damsko-męskich podjęła się także Formacja Chatelet. O ile jednak Kasia Piasecka mówiła o warstwie psychologicznej owych kontaktów, Formacja podeszła do tematu wyjątkowo… technicznie. Ich szczegółowe zgłębianie tajemnic kamasutry przypadło do gustu publiczności do tego stopnia, że jej aplauz i śmiech utrudniały Adamowi Grzance wypowiedzenie pointy i doprowadziły Michała Pałubskiego na granicę zgotowania się. Niestety drugi numer o sąsiadach nie należał już do udanych. Z jednej strony to dobrze, że Formacja decyduje się na granie w realizacjach telewizyjnych zupełnych nowości. Z drugiej strony czasami warto, żeby skecz miał czas dojrzeć, został sprawdzony na kilku mniejszych grupach widzów, co pozwala na udoskonalenie tekstu i wprowadzenie do niego odpowiednich zmian.

Żadnych modyfikacji i dopracowania nie potrzebowała natomiast jak zawsze perfekcyjnie przygotowana Grupa MoCarta. W bardzo dobrym stylu wystąpił także Grzegorz Halama. Potrafił wyjątkowo sprytnie nawiązać do przewodniego tematu kabaretonu i dostosować się do tej konwencji. Monolog o życiu dresiarza, który zostaje prezesem firmy i opowieść o tym, co może przydarzyć się pracownikom na imprezach integracyjnych był fantastycznym dopełnieniem wieczoru.

Na miano najlepszego występu imprezy z pewnością zasłużyła Neo-Nówka. Ilość absurdalnych gagów i przekręconych zwrotów wypowiedzianych przez mało kompetentną kandydatkę na sekretarkę sprawiła, że to właśnie dopiero Neo-Nówka porządnie rozgrzała płocką publiczność. Również zaśpiewana przez nich piosenka, była jedynym dobrym elementem muzycznym tej Nocy Kabaretowej, nie licząc, rzecz jasna, Grupy MoCarta. Numer „Że” znany już z kilku innych realizacji, wciąż nie traci na aktualności, a wypowiadane przez artystów życzenia niestety wciąż pozostają w sferze niespełnionych marzeń. Bardzo słusznie Roman Żurek podkreśla ich autorstwo zarówno słów jak i melodii utworu, bo to wciąż rzadkość w kabaretowym repertuarze. Są więc powody do chwalenia się.

Na pochwałę zasługują również Paranienormalni za pomysł i wykonanie prowadzenia Płockiej Nocy Kabaretowej. W porównaniu z podobnymi dużymi kabaretonami, było ono wyjątkowo spójne, przemyślane i nadawało poszczególnym występom sens, poprzez odpowiednie przejścia i nawiązania. Z pewnością w pamięci zostanie przerysowana postać szalonego wodzireja wykreowana przez Michała Paszczyka lub prześmieszny filmik z udziałem rzadko pojawiającego się na scenie Rafała Kadłuckiego. Duży plus również za zaangażowanie w scenki z festynu zakładowego Nowaków, którzy z pewnością muszą się jeszcze trochę nauczyć, ale przecież najlepszą formą nauki jest praktyka.

Z pewnością kluczem do sukcesu letnich plenerowych festiwali jest ich różnorodność. W Płocku każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Byli wykonawcy, których odbiorcami są starsze pokolenia, ale nie zabrakło także tych, którzy są idolami nastolatków. Niestety na Płockiej Nocy Kabaretowej różny okazał się również poziom poszczególnych występów. W efekcie było trochę nierówno. Po niewątpliwych hitach następowały nudniejsze i słabsze fragmenty, a wysoki poziom przeplatał się z przeciętnością. Po takim początku sezonu dużych realizacji plenerowych nie pozostaje nam nic innego jak oczekiwanie na kolejne imprezy.

Matylda