Polemika z autorytetem czyli – nie zgadzam się Panie Wojciechu

Autorytety potrzebne są w każdej grupie społecznej, każdym środowisku i wśród przedstawicieli każdej dziedziny sztuki. Twórcy i artyści mają swoich guru, wzory, które są da nich wyznacznikiem tego co najlepsze, do czego należy dążyć. Dzięki takim mistrzom możemy korzystać z ich wiedzy, porad, rozwijać się i dążyć do perfekcji wzorując się na wyznaczonych przez nich
standardach. W Polsce człowiek uważany za autorytet stał się osobą nietykalną, pewnego rodzaju wyrocznią, która z założenia ma zawsze rację. Uzasadnionemu podziwowi dokonań, doświadczenia i dorobku szanowanej osoby towarzyszy niesłuszne przekonanie o jego nieomylności. Środowisko kabaretowe również nie jest pozbawione tego typu mistrzów. Jednym z kabaretowych autorytetów jest Pan Wojciech Młynarski – poeta, satyryk, autor niezliczonych tekstów, członek takich kabaretów jak Hybrydy czy Dudek. We wrześniowym miesięczniku „Zwierciadło” pojawił się felieton Pana Wojciecha o kabarecie, tęsknocie za tym, co było i pogardzie tego, co jest; felieton, z którym, mimo że wyszedł spod pióra autorytetu, trudno jest mi się zgodzić.

Satyryk w głównej mierze powtarza swoje zdanie sprzed 2 lat, które zaprezentował w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Stwierdził wtedy, że współcześni kabareciarze to sztucznie uzawodowieni amatorzy, a ich działalność doprowadziła do zerwania ciągłości kultury. Za jedynych
wartych uwagi twórców uznał Mumio i Andrzeja Poniedzielskiego. Dziś w „Zwierciadle” do tego elitarnego grona dodaje jeszcze Grupę MoCarta. Z ubolewaniem wypowiada się na temat procesu, który dotyka sztuki, ewolucji, która zachodzi nieuchronnie także w kabarecie. To oczywiste, że
każda forma sztuki ulega przemianom i nie jest w stanie obronić się przed wypływami zmian w społeczeństwie i świecie. I bardzo dobrze. Bo niby dlaczego kabaret, który z założenia jest odzwierciedleniem rzeczywistości, satyrycznym komentarzem tego, co nas otacza, miałby bronić się przed wpływem owej rzeczywistości. Kabaret XXI wieku nie może być taki sam jak Zielony Balonik z 1905 roku czy kabarety tworzone w czasach PRL-u, czego Pan Wojciech bardzo żałuje.

Tęsknota za tym, co minione jest rzeczą naturalną i powszechną wśród starszych pokoleń. Czym innym jest jednak sytuacja, kiedy owej zrozumiałej tęsknocie towarzyszy ostra krytyka współczesności, której nie próbowało się nawet poznać. Pan Wojciech Młynarski wspominając dawne kameralne koncerty pomija fakt istnienia ogromnej ilości małych teatralnych sal, w których podobne występy wciąż mają miejsce i to o wiele częściej niż kiedyś. Grupy, które chcą zachować swoją elitarność i klasyczną formę wyrazu, wciąż takimi są. W Polsce funkcjonuje cała masa kabaretów lirycznych, parateatralnych, kierujących swoją twórczość do wąskiego grona odbiorców. Dowodem na to są liczne świetne zespoły wywodzące się z np. Zielonej Góry, kabarety konkurujące o uznanie na przeglądzie PAKA, Trybunałach w Piotrkowie Trybunalskim, czy Lidzbarskich Wieczorach Humoru i
Satyry . Co roku do różnego rodzaju kabaretowych konkursów zgłasza się imponująca liczba często nowych zespołów, które odnoszą sukcesy i nie zawsze kierują swoje kroki w stronę telewizyjnych ekranów. Na deskach krakowskiej Rotundy, warszawskiej Harendy, zielonogórskiej Gęby, na
niepowtarzalnych Tarasowych Spotkaniach Teatralnych w Łomiankach i w wielu innych kultowych miejscach w Lublinie, Trójmieście, Poznaniu odbywają się fantastyczne koncerty, których nie relacjonują telewizyjne kamery, na których wciąż czuje się ducha dawnego klasycznego kabaretu,
niepozbawionego jednak nutki współczesności.

Dzięki możliwościom, jakie dają współczesne media kabaret rozwija się dwutorowo. Obok tego, co dzieje się na niewielkich klimatycznych salach, kabaret znalazł również swoje miejsce w telewizji. Pojawiło się spore grono zespołów, którym przestały wystarczać sporadyczne koncerty dla garstki ludzi. Z twórczości kabaretowej postanowili stworzyć swój zawód i to całkiem nieźle płatny. Najwidoczniej Pan Wojciech Młynarski również miał ambicje i aspiracje, aby kabaret za jego czasów skomercjalizował się i stał się elementem stałej ramówki telewizyjnej. Wtedy się to nie udało. Jego
zdaniem z powodu braku funduszy na opłacenie zawodowych mistrzów satyry. Teraz, kiedy kabaret jest codzienną częścią telewizyjnej rzeczywistości Pan Wojciech krytykuje to zjawisko. Podkreśla, że
jego propozycje stworzenia programów charakteryzujących się wysokim poziomem artystycznym musiały ustąpić miejsca amatorom, na których producenci nie musieli wydawać dużych pieniędzy. Za moment przełomowy uważa decyzję o telewizyjnych realizacjach przeglądu kabaretów PAKA.
Przypomnijmy, że laureatami Grand Prix tego festiwalu są m.in. tacy amatorzy jak Kabaret Potem, Grupa Rafała Kmity, Kabaret Moralnego Niepokoju, Ireneusz Krosny, Ani Mru Mru, czy Formacja Chatelet. Owi nieprofesjonalni twórcy odebrali czas antenowy prawdziwym zawodowcom, którym nie udało się już powrócić do łask. Autor felietonu tłumaczy to faktem, iż wykonawcy ci z pewnością nie wymagali tak wysokich honorariów, jak prawdziwi aktorzy, przedstawiciele „właściwego” kabaretu.
Trudno mi uwierzyć w ten argument. Współcześni twórcy kabaretowi już dawno stali się kolejną grupą celebrytów, których zarobki są naprawdę imponujące, a ich udział w programach nadszarpuje telewizyjny budżet znacznie bardziej niż występ przedstawiciela starej szkoły. Jednocześnie dzisiejsi satyrycy zapewniają również większe wpływy do tego budżetu.

Język, którym artysta określa to, co dzieje się na współczesnych koncertach – „spędy w amfiteatrze” oraz „rechot”, ukazują ogromną pogardę zarówno dla współczesnych wykonawców jak i odbiorców sztuki kabaretowej. To oczywiste, że nie każdy skecz czy występ jest pełnym ambicji i głębokiego sensu sukcesem. Ale, czy za czasów Kabaretu Starczych Panów, Elity, Dudka i innych wielkich nie zdarzały się potknięcia, dłużyzny, nieudolne ujęcie problemu, lub w ogóle zły wybór tematu? Wspomniane „spędy w amfiteatrach” dają wykonawcom ogromną energię i siłę, ale także są
sporym wyzwaniem, o czym przekonałby się Pan Wojciech stając przed kilkutysięcznym gremium surowego jury.

Pan Wojciech Młynarski zna jedynie współczesny kabaret, który błyszczy w świetle jupiterów i do jego komentowania się ogranicza. Nie wie, że kabaretów w Polsce funkcjonuje mnóstwo, poza tymi kilkunastoma znanymi z telewizji. Nie wie również, że te najbardziej rozpoznawalne i popularne,
poza realizacjami do telewizji grają miesięcznie ogromna ilość kameralnych i wspaniałych koncertów, na których mogą pokazać pełnię swoich możliwości. Krytykowane przez niego parcie na szkło jest obecnie formą reklamy, promowania tego, o co naprawdę w kabarecie chodzi – koncertów, na których nie ma scenariusza, reżysera, ścisłych ograniczeń czasowych i zasad dyktowanych prawami telewizji. To prawda, że telewizja w wielu przypadkach szkodzi kabaretowi i niszczy go. Ale dzieje się tak tylko wtedy, jeżeli widz zdecyduje się zgodzić, że kabaret to tylko to, co dzieje się w telewizyjnym ekranie, nie rozumiejąc, że kabaret to dużo, dużo więcej. Pan Wojciech Młynarski stał się ofiarą takiego właśnie szkodzenia kabaretowi i dał się złapać w tę pułapkę krótkowzroczności.

Matylda

Felieton Wojciecha Młynarskiego opublikowany w „Zwierciadle”.