Zamknięty sezon Kabaretowego Klubu Dwójki

Kabaretowy sezon plenerowy w pełni. Amfiteatry, estrady pod gołym niebem oraz największe i najbardziej znane sceny gromadzą ogromne rzesze fanów spragnionych wakacyjnej rozrywki. Tym samym telewizyjne studia i regularne programy mają chwilę na odpoczynek, a ich twórcy czas na zebranie nowych pomysłów przed kolejnym sezonem. Tak też dzieje się z Telewizyjną Dwójką, która po nagraniu 22 odcinków Kabaretowego Klubu Dwójki opuściła krakowskie studio Łęg, aby zrealizować szereg corocznych plenerowych kabaretonów. W przerwach między wakacyjnymi programami na żywo toczą się dyskusje, tworzona jest ramówka i scenariusze do kolejnych programów, które już od jesieni powrócą na ekrany telewizorów. Warto więc zastanowić się, jak wyglądał ten zamknięty już sezon, jakie popełniono błędy, a co warto wykorzystać i kontynuować.

TVP2 od wielu lat aktywnie angażuje się w promowanie kabaretów. W stałym grafiku Telewizji Polskiej zawsze było miejsce na cykliczne programy rozrywkowe z udziałem grup kabaretowych. W minionym sezonie Kabaretowy Klub Dwójki był jedynym tego typu programem nie tylko w telewizji publicznej, ale także we wszystkich oferowanych stacjach na naszym rynku. W ubiegłych latach poważną i mobilizującą do działania konkurencję stanowił Polsat, jednak od czasu zdjęcia z anteny programu Piotra Bałtroczyka Dwójka posiada kabaretowy monopol. Nie trzeba zaawansowanej wiedzy ekonomicznej, aby wiedzieć, że taka sytuacja może wpłynąć negatywnie na poziom oferowanych programów. Brak rywalizacji z innymi stacjami i programów, z którymi Dwójka konkurowałaby o widzów może sprawiać, że kreatywność i czujność twórców KKD zostanie uśpiona. Taka sytuacja nie jest jednak gwarantem ogromnej oglądalności i popularności. Aby gromadzić w weekendowe wieczory przed telewizorami satysfakcjonującą liczbę widzów Kabaretowy Klub Dwójki musi oferować wysoki poziom i naprawdę dobrą jakość.

Obecny dwójkowy program kabaretowy prowadzony przez Roberta Górskiego i Marcina Wójcika miał wielu poprzedników. Większość pamięta jeszcze czasy programów kręconych w krakowskiej Rotundzie, gdzie kabarety występowały na klasycznej ciemnej scenie, bez zbędnych efektów i nowoczesnej scenografii. KKD jest bezpośrednim spadkobiercą Kanapowego Klubu Dwójki. To właśnie w nim zaczęto wprowadzać, często na siłę, unowocześnienia i wirtualne efekty. Muczące krowy przeplatały się z latającymi kaczkami i innymi zwierzakami. Gospodarze przeprowadzali króciutkie rozmowy z gośćmi, którzy nie zawsze mieli cokolwiek ciekawego do powiedzenia. Następnie byliśmy świadkami zgrabnego przejścia do występu, który odbywał się już w Krakowie. W efekcie mieliśmy chaos, brak konsekwencji, logiki, ładu i składu.

Przeniesienie prowadzących do Krakowa i rezygnacja z wirtualnego, pełnego kiczu studia wróżyło nowej produkcji naprawdę dobrze. I rzeczywiście od pierwszego odcinka czuć było świeżość, a całość sprawiała wrażenie dużo bardziej przemyślanego i spójnego programu. Dodatkowo zmiana miejsca realizacji z Centrum Kultury Rotunda do Łęgu z jednej strony oznaczała koniec etapu legendarnej klimatyzowanej sali, a jednocześnie dała większe możliwości techniczne. Publiczność nie musiała być już aż tak ściśnięta i stłoczona.

Mówiąc o publiczności nie sposób nie wspomnieć, iż jest to jeden z najpoważniejszych problemów Kabaretowego Klubu. Osoby zasiadające na studyjnej widowni dostają się tam dzięki zaproszeniom. Nie są to więc zapaleni fani, którzy zdobyli upragniony bilet i z radością oglądają swoich ulubieńców. Oczywiście znajdują się wśród nich kabaretowi pasjonaci, jednak spore grono to osoby zaproszone przez znajomych, które przychodzą tam z grzeczności i niekoniecznie zainteresowane są tym, co dzieje się na scenie. Doskonałym dowodem na to są rozmowy toczące się w przerwach nagrań. Nic dziwnego, że artyści najczęściej nie są zadowoleni z tego, jak wyglądała realizacja, a publiczność określają mianem „nieżywej” i „drewnianej”. Bardzo często niezadowoleni są również twórcy programu, którym zdarza się już po właściwym występie namawiać publiczność do sztucznych i wymuszonych reakcji, braw i śmiechu, które następnie na etapie montażu zostają sprytnie doklejone w miejsca, w których kabareciarze spodziewali się aplauzu. Odbiorcy przestają być miernikiem tego, co śmieszne. Dotąd to widzowie decydowali o tym, co jest zabawne, a co tylko takim wydawało się twórcom danych tekstów. Poprzez takie zabiegi telewizji sytuacja niestety zmienia się diametralnie.

Wydawało się, że wspomniani prowadzący program będą ogromnym atutem Klubu. Liderzy dwóch najbardziej rozpoznawalnych współczesnych kabaretów to przecież gwarant sukcesu, prawda? No właśnie niekoniecznie. Jeden z najlepszych tekściarzy, którego monologi wykonują tacy artyści jak Andrzej Grabowski, czy Sonia Bohosiewicz oraz niezwykle wyrazisty, uzdolniony aktorsko i wokalnie kabareciarz, wykonując wspólnie nierzadko żenujące, sprawiające wrażenie pisanych na kolanie piosenki, niestety nie uratują ich poziomu. Robert Górski, który po prostu nie powinien brać się za śpiewanie, czego z pewnością jest w pełni świadomy, z nieznanych powodów jest w stanie skakać wraz z Marcinem Wójcikiem po scenie w przebraniu pszczółki Mai. Na szczęście muzyczne prologi prowadzących panów psuły jedynie początek każdego odcinka, potem mogło być już tylko lepiej. Z łatwością dostrzec można, że Góral i Jabbar świetnie się rozumieją i w konferansjerce oraz współpracy bardzo im to pomaga.

Twórcy scenariusza wprowadzali do każdego odcinka stałe elementy, które, o ile zachowywały odpowiedni poziom, ubarwiały i uatrakcyjniały go. Tak było w przypadku krótkich filmów przygotowywanych przez kilka kabaretów. Fenomenalne okazały się produkcje kabaretu Limo. Trailery i inne przygotowane przez ekipę z Trójmiasta filmiki bardzo szybko zdobywały ogromną popularność. Odmiennie działo się w przypadku serii filmów przygotowanych przez kabaret DNO. „Pakamera Profesora Fuszera” była jedynie okazją do zaparzenia sobie herbaty w trakcie trwania odcinka. Całkiem nieźle udało się ponadto zabłysnąć w tej formie kabaretowi Macież.

Zapraszanie do udziału w programie właśnie tych mniej znanych kabaretów to kolejny atut Klubu. Przykładem może być realizacja, która odbyła się tuż po przeglądzie PAKA, w której udział wzięli jej laureaci – kabaret Chyba, Szarpanina oraz Kacper Ruciński. Twórcy programu starali się przypomnieć także grupy starsze, często zapomniane i od dawna niepojawiające się w tego typu programach. Dzięki temu także starsze pokolenie mogło znaleźć w Klubie coś dla siebie – kabaret OT.TO, czy duet Stanisława Tyma i Krystyny Podleskiej. W połączeniu z najbardziej znanymi kabaretami stworzona została fantastyczna mieszanka, która mogła przyciągnąć przed telewizory zwolenników każdego rodzaju humoru. Nie obyło się także bez niespodzianek, którą z pewnością był fantastyczny występ australijskiego duetu Umbilical Brothers.

W efekcie Kabaretowy Klub Dwójki to mieszanka bardzo wysokiego poziomu przeplecionego elementami, które w ogóle nie powinny się w nim znaleźć. Nowa formuła pozwoliła na pozbycie się minusów, które wyraźnie rzucały się w oczy w poprzednich sezonach, ale także uwidoczniła całkiem inne problemy i niedociągnięcia. Nadchodzący nowy sezon to szansa na wyeliminowanie błędnych rozwiązań i podjęcie właściwych decyzji, dzięki którym przed telewizorami zbierze się jeszcze szersza publiczność, a program będzie ceniony w środowisku kabaretowym. Być może nadchodząca nowa seria i wprowadzone w niej ulepszenia zachęcą do udziału w programie także te kabarety, które mimo dużej popularności do tej pory nie wystąpiły na deskach Kabaretowego Klubu Dwójki.

Matylda