Stand up. Zabij mnie śmiechem

Polsat zrobił sobie sporą przerwę w emitowaniu programów kabaretowych. Ostatnim show realizowanym przez tę telewizję był „Piotr Bałtroczyk na żywo”, którego emisja zakończyła się pod koniec 2008 roku. Po prawie dwuletniej kabaretowej ciszy do ramówki Polsatu powrócił rozrywkowy program kierowany do fanów tej formy sztuki. Okazuje się, że taki odpoczynek świetnie służy twórcom show. „Stand up. Zabij mnie śmiechem” to rewelacyjna i deklasująca konkurencję odpowiedź na wszelkie programy regularnie i nieprzerwanie realizowane przez TVP2.

Stand-up staje się coraz popularniejszy w naszym kraju. Coraz więcej solistów pojawia się na słynnych kabaretonach. Także w najważniejszych przeglądach kabaretowych coraz częściej z tradycyjnymi zespołami konkurują zdani na scenie tylko na siebie stand-upperzy. W wielu miejscach w całym kraju odbywają się regularne występy komików oraz organizowane są koncerty open mike, w których także amatorzy mogą spróbować swoich sił na scenie. Stworzenie programu telewizyjnego poświęconego tylko temu gatunkowi było jedynie kwestią czasu. Dzięki „Stand-up…” osoby, które na scenie posługują się najczęściej jedynie swoim głosem i umiejętnością przemawiania, nie sięgając po różnego rodzaju rekwizyty, stroje, które w skeczach kabaretowych są już standardem, mają szansę się pokazać, a także zmierzyć z innymi komikami. Program z pewnością spopularyzuje w Polsce tę formę artystyczną rodem z Ameryki. Ponadto w przeciwieństwie do wszystkich innych konkursów i przeglądów, zawęża kryteria zestawiając ze sobą jedynie solistów, nie wymagając od jurorów, czy publiczności, aby porównywali ze sobą grupy posługujące się kompletnie odmiennymi środkami wyrazu. Konkurencja jest więc wyjątkowo sprawiedliwa i obiektywna.

Kabaret rozwinął się w Polsce do tego stopnia, że wśród całej masy programów poszukujących ludzi utalentowanych muzycznie, tanecznie czy aktorsko znalazł się także program poświęcony właśnie komikom. Prowadzenie zostało powierzone Mariuszowi Kałamadze i Tomaszowi Kammelowi. Mariusz jest zarówno doświadczonym kabareciarzem jak i konferansjerem, który ma już na swoim koncie prowadzenie sporych realizacji na żywo. Natomiast Tomasz przez wiele lat pracował jako dziennikarz i prezenter telewizyjny. Po nagłym i głośnym rozstaniu z TVP zdecydował się pójść między innymi w kierunku rozrywki kabaretowej. W tej dziedzinie jest jednak wciąż młodym stażem, początkującym komikiem, więc jego obecność w „Zabij mnie śmiechem” mogła budzić pewne wątpliwości. Do castingów zgłosili się amatorzy, ale także artyści, którzy na scenach kabaretowych są obecni od wielu lat i doświadczeniem zdecydowanie przerastają Tomasza Kammela. Ci, którzy zrazili się do niego z powodu dotychczasowych programów i ról mogą odetchnąć z ulgą. Kammel w prowadzeniu jest niezwykle sympatyczny, błyskotliwy i odważny. Również ci, którzy nie przepadają za najbardziej znanym wcieleniem Kałamagi w słynnym żółtym sweterku mogą być spokojni. Mariusz nie będąc w łowcowej roli również świetnie radzi sobie z mikrofonem w ręce. Prowadzący duet wypada zaskakująco dobrze i naturalnie. Panowie są zgrani i świetnie się uzupełniają. Prowadzenie programu na żywo nie sprawia im większych kłopotów, a z drobnych potknięć i pomyłek potrafią wybrnąć z klasą i humorem. Wspierają ich również starsi panowie dwaj… Jerzy Kryszak i Cezary Pazura z założenia jako eksperci mają wypowiadać się na temat występujących komików. W ich komentarzach pojawia się mnóstwo dobrego humoru i dowcipu. Szkoda jednak, że nie znajdziemy w nich ani grama konstruktywnej uwagi, ani najmniejszej próby analizy występu. Zarówno Kryszak jak i Pazura są autorytetami, których opinie mogłyby być niezwykle przydatne dla uczestników i ciekawe dla widzów. Panowie wybrali jednak role kabareciarzy, nota bene bardzo udane, a nie ekspertów.
Już sama czołówka programu zapowiada, że będzie on zrealizowany z pomysłem i na poziomie. Scena, na której odbywa się show została bardzo dobrze przemyślana i zaplanowana. Scenografia nie krzyczy i nie przysłania tego, co najważniejsze. Widz nie musi doszukiwać się komika wśród migających kolorowych światełek i animacji. Wszelkie efekty i elementy wystroju są stonowane i tworzą znakomitą całość. Efekt dopełnia wykonywana na żywo muzyka i fakt, że program realizowany jest w teatrze – środowisku, w którym kabareciarze czują się najlepiej, a nie sztucznie przystosowanym studiu telewizyjnym.

W tak kameralnej i swobodnej atmosferze dobrze czują się zarówno wykonawcy, jak i publiczność. To właśnie widzowie, jako ci, dla których stand-up jest tworzony i bez których nie mógłby istnieć są w tym programie jurorami. Ostateczną decyzję o tym, który z pięciu uczestników przechodzi do następnego etapu podejmują smsujący telewidzowie. Losowo wybrana część publiczności w teatrze tworzy tak zwaną „Ławę przysięgłych”, która może w każdej chwili przerwać występ nieudolnego uczestnika. Pomysł ciekawy, a co więcej potrzebny, co okazało się już w pierwszym odcinku, kiedy jeden z występujących bardzo szybko pożegnał się ze sceną i marzeniem o nagrodzie. No właśnie, nagroda – poza popularnością, szansą pozyskania ogromnej grupy fanów na koncertach i wielu zaproszeń do udziału w festiwalach zwycięzca otrzymuje stypendium w jednej z Comedy School w USA. Jest więc o co walczyć.

„Stan-up. Zabij mnie śmiechem” daje szerszej publiczności szansę podpatrzenia tego, co każdego dnia dzieje się w wielu kameralnych salach i klubach na terenie całej Polski. Uświadamia, że kabaret to niezwykle pojemnie i różnorodne pojęcie, sięgające dużo dalej niż tylko telewizyjne programy i nieograniczające się jedynie do formy skeczu. Poza wykonawcami stand-up w programie znalazło się również miejsce do promowania młodych i kompletnie nieznanych kabaretów. Tym razem możliwość zaprezentowania się dostał kabaret Na Ostatnią Chwilę, czyli N.O.C z Rybnika, który wykorzystał swoją szansę rewelacyjnie. Nowa propozycja Polsatu pozwala na zetknięcie się z różnorodnymi utalentowanymi artystami, którzy nie mieli jeszcze szansy zaistnieć w telewizji, a także na pokazanie i sprawdzenie swoich sił kompletnym amatorom. W każdym odcinku weźmie udział również gwiazda, która z założenia ma zaprezentować premierowy skecz. Na pierwszy rzut wybrany został Ani Mru Mru, który z pewnością mógł zwabić przed telewizory imponującą widownię. Po tym odcinku spora część telewidzów przekonała się, że to nie rzekome gwiazdy kabaretu są tutaj gwoździem programu. Ani Mru Mru zaprezentował skecz, który swoją premierę miał w Kabaretowym Klubie Dwójki w maju.

Dużo bardziej ciekawe, zaskakujące i pomysłowe okazały się osoby konkurujące o sympatię widzów. Mieliśmy okazję zobaczyć utalentowanego, pomysłowego i odważnego Kacpra Rucińskiego, laureata trzeciego miejsca na tegorocznej PACE, który pewnie poruszał się po scenie i łapał kontakt z publicznością. Dla zrównoważenia jego mocno męskich, szydzących z kobiet żartów wystąpiła niezwykle energetyczna i konkretna dziewczyna. Ela Wycech z ogromnym powodzeniem opowiadała o kobiecym spojrzeniu na świat, potrafiła śmiać się z samej siebie i odnaleźć się w sytuacji, gdy jej czas na występ niespodziewanie się skończył. Szokujący okazał się udział w programie Aleksandry Petrus – osoby, jak sama określiła, kompaktowej. Jej 6 minut na scenie było ogromną lekcją tolerancji połączoną z imponującą dawką dystansu i autoironii. Takie momenty pokazują, że kabaret naprawdę może mieć misję. Obawy budzi tylko fakt, czy monolog zwyciężczyni nie jest z gatunku jednorazowych, czy ten temat i forma są materiałem na cały program, który mogłaby prezentować na koncertach. Ponadto pojawił się uroczy chłopiec, który wydukał wyuczony tekst, a jednym zjawiskiem, który wywołał u widzów śmiech była wpadka z odklejającymi się wąsami, a także niepróbujący nawet złapać kontaktu z rzeczywistością „Krejzol”, który szczęśliwie bardzo szybko pożegnał się ze sceną. Jego miejsce powinno być w filmiku z castingów, który przedstawił największych dziwaków i osoby, które za wszelką cenę próbowały przekonać jurorów o swoim talencie komicznym. Pomysł dobry, bo sprawdzony już za czasów dawnego „Idola”, który w ten sposób wypromował słynną „Turystyczną piosenkę”.

W pierwszym odcinku „Stand-up. Zabij mnie śmiechem” śmiechu było całkiem sporo, jednak ofiar w ludziach nie było. Program jest dobrą alternatywą dla innych kabaretowych programów oraz przeróżnych show, które poszukują wszechstronnie utalentowanych ludzi. Program jest powiewem świeżości i nowości, dwugodzinną dawką śmiechu, która o dziwo nie jest co chwilę uparcie przerywana konkurującymi o naszą uwagę proszkami do prania, jogurtami i podpaskami. Brak reklam podczas programu zadziwił nawet prowadzących. Pamiętając czasy, kiedy reklamy potrafiono wstawić nawet w połowie granego skeczu, ta odmiana niezwykle cieszy i dobrze wróży. W premierowym odcinku nikt śmiechem nie zabił, ale jeżeli tylko program utrzyma ten poziom i będzie zaskakiwał nowymi pomysłami może on powoli zacząć zabijać konkurencję.

Matylda